Dzisiaj postanowiłam napisać coś niecoś o jednej z najważniejszych (subiektywnie) technik kulinarnych-czyli o gotowaniu na parze! Jak wiadomo potrawy z pary to samo zdrowie! Produkty zachowują więcej składników odżywczych, witamin i minerałów w stosunku do pozostałych technik obróbki termicznej. Parowane potrawy nie tracą swojego naturalnego smaku, są lekkostrawne i zachowują naturalną wilgoć. Dla osób, które pragną ograniczyć ilość spożywanego tłuszczu, na diecie redukcyjnej lub specjalistycznej (m.in. cukrzycowa, wątrobowa etc) jest to doskonała i smaczna alternatywa!
No więc właśnie: smaczna alternatywa! W krajach azjatyckich parowary spotkamy na każdym kroku a dania ugotowane na parze są podstawą codziennej diety. Nam-rdzennym Słowianom :) parowar nadal kojarzy się z kuchennym gadżetem, który nudzi się po jakimś czasie i zajmuje miejsce w szafce.
Myślę, że głównym winowajcą takiego obrotu sprawy jest z pewnością brak wiedzy w jaki sposób efektywnie wykorzystać parową technikę jak również brak żyłki eksperymentatorskiej, która pcha nas ku nowym doświadczeniom :)
Przecieram zatem szlaki-i chcę dzisiaj przedstawić trochę odmienne zastosowanie parowaru!
O parowarze słów kilka... jako miłośnik tejże techniki kulinarnej przetestowałam już chyba wszystko: sitka metalowe, plastikowe, elektryczne parowary.
Zdecydowanym faworytem i zwycięzcą jest tradycyjne chińskie sitko bambusowe do gotowania na parze (najlepiej piętrowe-by można było jednocześnie uparować całe danie na różnych poziomach).
Mój parownik w przeciwieństwie do wyżej wymienionych urządzeń jest wykonany z naturalnego surowca połączonego jedynie wiązkami włókien bambusa- podczas gotowania oddaje aromat drewna bambusowego-co również nadaje naszym potrawom innego posmaku.
W Chinach restauracje wyposażone są w specjalne stacje parowe-na których układane są sitka.
W warunkach domowych potrzebujemy jedynie dopasowany garnek wypełniony wodą-tak by osadzić sitko na górnej krawędzi naczynia-stabilnie i szczelnie.
Opcjonalnie do wody możemy dodać przeróżne przyprawy, które nadadzą potrawom aromatu: herbata, anyż, wino, liść laurowy, woda różana... warto eksperymentować!
I warto również dbać o swój parownik! Oszczędzamy mu zatem żrących detergentów, nie dopuszczamy by potrawy, które puszczają soki i przywierają do naczynia-miały bezpośredni kontakt z drewnem.
Ważną wskazówką okazać się może,że do wyścielania sitka oprócz specjalnych papierów do gotowania i papierowych krążków ażurowych można wykorzystać liście sałaty lub kapusty, papier i folię do pieczenia oraz naczynia: miski, talerze, które wstawiamy wraz z potrawą na sitko parowaru. Taką technikę wykorzystują również Azjaci. Dzięki temu możemy uparować mięso w marynacie-równie szybko i skutecznie.
Koniec z teorią -Czas na przepis :)
Buszując po internecie-z pomocą tłumacza google natrafiłam na przeróżne wersje tego ciasta-tradycyjne ciasto chińskie gotowane na parze zwane również chińskim chlebkiem lub Ji Dan Gao lub jeszcze Marakao możemy uparować w przeróżnych konfiguracjach. Jest to typowe ciasto deserowe lub śniadaniowe. Idealne jako dodatek do kawy i herbaty. Świetne w zestawieniu z śmietanowym kremem lub konfiturą. Poniższy przepis nie zawiera tłuszczu, jest bardzo podobny do naszego biszkopta. W innych wersjach może zawierać minimalne ilości oleju wszelkiego rodzaju, drożdże, mleko skondensowane, dynię, przeróżne aromaty, może być barwione herbatą "matcha". Spotkałam się również z zastosowaniem 7up zamiast proszku do pieczenia:)
Chińskie ciasto na parze:
蒸糕
Składniki:
(przepis na tortownicę średnicy 22cm i parownika średnicy 25cm)
-250g cukru
-215g mąki tortowej
-6 jaj
-pół łyżeczki proszku do pieczenia
-pół łyżeczki kurkumy
-40ml wody różanej
-8ml aromatu waniliowego (ja dodałam aromat domowej roboty na bazie alkoholu)
-opcjonalnie: cukier brązowy / cukier puder
Wykonanie:
1) Oddzielamy białka od żółtek.
2) Żółtka wraz z cukrem i wodą różaną miksujemy na średnich obrotach miksera na gładką masę (musi zwiększyć objętość)
3) Łączymy mąkę z proszkiem do pieczenia i przesiewamy do masy jajecznej. Następnie mieszamy.
4) Dodajemy ekstrakt waniliowy. Mieszamy ponownie.
5) Białka ubijamy na sztywno-tak by piana została wilgotna (pod koniec ubijania dodajemy kurkumę). Dodajemy do masy jajecznej i delikatnie mieszamy.
6) Do wyłożonej papierem do pieczenia (wraz ze ściankami) blaszki -wsypujemy cienką warstwę cukru brązowego równomiernie na dno -wlewamy masę, uderzamy o blat kuchenny kilkukrotnie-by pozbyć się pęcherzyków powietrza.
7) Wkładamy blaszkę na sitko parownika nad gotującą się wodę.
Przykrywamy parownik bawełnianą ściereczką-by para wodna nie skraplała się na wierzch ciasta. Następnie nakładamy przykrywkę.
Parujemy ok 20-30 minut.
Właściwie to parujemy tak długo jak musimy-czyli po 20 minucie przeprowadzamy test suchego patyczka-ja znacznie dłużej ze względu na moją koszmarną płytę elektryczną, która nie trzyma stałej temperatury.
Pod koniec gotowania-spiętrzam poziomy parownika-tak by było jak najwięcej miejsca między ściereczką a ciastem-by wyrośnięte ciasto nie przywierało do pokrywki. Po uparowaniu czekamy aż ciasto wystygnie (najlepiej postawić je na ażurowej kratce).
Możemy posypać je cukrem pudrem, możemy odwrócić je do góry dnem-wtedy cukier brązowy będzie stanowił dekoracyjny top ciasta.
Pozostając w tematyce kuchni azjatyckiej...
Idealnym dodatkiem do tego ciasta okazał się orientalny koktail zwany "mango lassi".
Lassi-jest tradycyjnym indyjskim napojem na bazie jogurtu z dodatkiem przypraw. Jednakże to właśnie ta współczesna wersja tego napoju podbiła serca smakoszy na całym świecie.
Mango lassi:
Składniki:
-2 dojrzałe (czerwone) owoce mango
-400ml jogurtu typu greckiego
-200ml mleka
-1/2 łyżki wody różanej
-kardamon do dekoracji
Wykonanie:
Obieramy mango ze skórki i oddzielamy od pestki (tak by włókna pestek nie znalazły się w naszym napoju). Miksujemy wszystkie składniki za pomocą blendera. Opcjonalnie-dosładzamy cukrem pudrem, miodem lub syropem. Przelewamy do zamkniętego naczynia i schładzamy w lodówce. Po wyjęciu z lodówki wstrząsamy i przelewamy do szklanek-dekorujemy szczyptą kardamonu.
Skwituję powyższe tylko jednym....Mmmmmmmm.........
(taka kulinarna forma narcyzmu;))